Halloween po amerykańsku

Właśnie widziałam pierwszy filmik w wiadomościach tutejszych i nie mogłam tego nie umieścić tutaj ku radości innych ;)



i drugi - "Thriller" M. Jackson





Ludziom to się jednak nudzi ;). Wszystkie światła ich ułożenie i koordynacja z muzyką były ustawione przez właściciela tego domu.


A ja tymczasem w pracy układam świąteczne dekoracje. Tak, na te święta w grudniu :]

Się zirytowałam wczoraj

Notka ze szczególnymi pozdrowieniami dla męża, który już zna adres bloga - niby mówi, że nie czyta, ale jakby przypadkiem to czytał, to będzie wiedział, że to taka dedykacja :P

Jak kiedyś wspominałam tutaj, oprócz tego, że pracuję jak głupia w sklepie, to jeszcze prowadzę fantastyczną, prawie nikomu nieznaną jednoosobową firemkę graficzną. Siedziba firmy znajduje się w piwnicznej izbie, w moim pokoju, przy stole kuchennym i zaraz obok telewizora. O kilku lat zajmuję się przede wszystkim projektowaniem plakatów i zaproszeń dla organizacji polskich weteranów, oraz od tego roku dla jednego szczepu ZHR.
Na wiosnę dostałam ogromne zlecenie obsługi graficznej wielkiej imprezy poświęconej pamięci ofiar Katynia. Temat dość modny, ale tutaj wszystko jest naprawdę profesjonalnie zorganizowane, łącznie z tym, że zostały posadzone pierwsze w Kanadzie Dęby Pamięci, zostały zaproszone rodziny ofiar.
Moim zadaniem było zrobić sensowny plakat (wyszedł taki, z którego jestem ogromnie dumna, zwłaszcza, że w torontońskiej polonii plakaty są zazwyczaj okropne) oraz przypinki, zaproszenia i tablice, na których zamieszczona była historia każdej z osób, dla której był poświęcony dąb.  Tak dowiedziałam się jak wielu żołnierzy, którzy zginęli w Katyniu, przed wojną mieszkało w Kanadzie. Bardzo ciekawa historia, jakby ktoś chciał się zapoznać z jej częścią, to służę informacjami o tutaj

tutaj zapraszam do obejrzenia plakatu - plakat zrobiony na tle pomnika pamięci ofiar katyńskich, który znajduje się w Toronto
a tutaj możecie zobaczyć zaproszenie:

To było na wiosnę, od tego czasu co jakiś czas dostaję informację o nowych pomysłach, robię drobne robótki, itd.
Wczoraj odebrałam telefon od mojego zleceniodawcy z ZHR, że w listopadzie będzie zorganizowany wielki bankiet, na którym będą zbierane datki na kolejne Dęby Pamięci i na ten bankiet dostanę podwójne zaproszenie dla mnie i małża, jako dla vip-ów (pewnie jedni z 100 vipów, ale to nic). Wiadomość ta wywołała uśmiech na mojej twarzy i od razu trochę lepiej się poczułam.
Aż do momentu, kiedy nie powiedziałam tego mężowi i zaczęło się tradycyjne "taaak, Ty to mnie musisz w jakieś beznadziejne i głupie rzeczy wkopać" i tym podobne marudzenia.
Oczywiście opierdzieliłam od razu, że jakby nie było, to jest moja praca i dzięki tej pracy mamy dodatkowe pieniądze na koncie. Ale nie powiem, że nie zrobiło mi się przykro. Ja wiem, że on jest anarchistyczną duszą, która nie lubi oficjalnych imprez, ale no niestety, od czasu do czasu żonę powinien wspierać. Mam taką dodatkową pracę, a nie inną, i od czasu do czasu  muszę "bywać". I, szczerze mówiąc, nie przeszkadza mi to za bardzo. A bywać muszę, bo jak się nie będę pokazywać na imprezach ważnych dla moich zleceniodawców, to w końcu stwierdzą, że mam ich w nosie, i znajdą sobie kogoś innego.
Niby później mąż przestał marudzić i bulgotać na to, że trzeba się wbić w garnitur, ale jednak nadal mi jakoś tak... mam wrażenie, nie po raz pierwszy zresztą, że moja praca jest mało ważna i nie czuję takiego wsparcia, jakie czuć powinnam. Niby to się zdarza od czasu do czasu, ale jednak nie jest to fajne, zwłaszcza, że nie mam tutaj za bardzo żadnej innej osoby, na której wsparcie bym mogła liczyć. Ech, życie samotnego emigranta jest do bani.

Dlaczego nie mam dzisiaj najlepszego humoru...

Dzisiejszy poranek, godzina 4:30
- Leeloo przyszła się poprzytulać, położyła się koło mojej twarzy, łaskotała wąsami i udawała traktor. Uwielbiam mojego kotka, ale bez przesady, nie o takiej godzinie. Po 10 minutach jej się znudziło, przeszła trochę niżej i ugryzła mnie w wystającą spod kołdry stopę.

Godzina 6 rano
- Małż wstaje do pracy, więc i mnie przy okazji budzi. Kot ponownie gryzie mnie w stopę oraz w palce od ręki. Idę dalej spać.

6:10
w domu rozlega się dźwięk "khhhhhhhh", oho, teściowa zaczyna sprzątanie wcześniej niż zwykle. Oczywiście musi zacząć od piętra z sypialniami, bo ja nie mogę spać za długo przecież. To przeciągłe "khhhhhh" to dźwięk maszyny parującej, którą to teściowa od pół roku wszystko myje. "Oszczędzam pieniądze na środkach czyszczących" - mówi. Szkoda, że nie oszczędza prądu. Aaaaa fakt, za prąd płacę ja z mężem.
 dobra, przeżyję jakoś. Idę spać.

6:30
Koty tłuką się pod drzwiami mojej sypialni. Czarnobiały kurdupel robi się coraz bardziej zaczepny. Akurat wyglądnęłam zza drzwi, żeby zobaczyć, co się dzieje. Starsza kota leżała spokojnie, niedaleko niej siedziała Lilka, która w pewnym momencie się odbiła z miejsca i wskoczyła starszej na grzbiet. Krótka bitwa, oba koty rozbiegają się w dwie strony, ale mała za chwilę leci już szukać starszej, bo ona się chce bawić.

7:00
Teściowa z łomotem przynosi wiaderko z mopem i zaczyna myć podłogę. stuk w ścianę, stuk w ścianę. Ja pier%^*@!!!

7:45
Przyjeżdża starszy (6 lat) podopieczny teściowej, dla którego była opiekunką przez kilka lat, a teraz mały jeździ z naszego domu autobusem do szkoły. Oczywiście do niego teściowa nie mówi normalnie, tylko głośno, a młody i tak ją ma głęboko. Słyszę jak młody zaczyna wołać Lilkę i próbuje ją wziąć na ręce. "Zostaw kotka!" wydzieram się z łóżka. Na co słyszę "Ale ja się chcę bawić z Funią (starsza kocica)". Ja do siebie pod nosem "**rwa, jeszcze lepiej". Bo Funia za młodym biega i fuczy i szczerzy zęby, wygląda jakby chciała na niego polować, nawet okrąża go na coraz mniejszych odległościach. Pantera nasza.

7:50
Przyjeżdża bratowa mojego męża ze swoim synkiem (10 miesięcy), który zostaje u nas na cały dzień, kiedy ona z mężem jest w pracy. Znowu głośne rozmowy, maluch jest wsadzony w takie coś do siedzenia i zabawy. To coś jest plastikowe na jakiś sprężynach czy czymś i hałasuje jak młody w tym skacze. A skacze w tym non stop praktycznie. Starszy młody chce oglądać telewizję, więc drze się do młodszego "Cichoooo!".
Ja zakrywając się poduszką mam ochotę dodać do tego jego cicho słowa "**rwa!" i powinno to dotyczyć wszystkich w domu.

8:15
Teściowa rozdziera się do starszego młodego, że już przyjechał autobus szkolny. Jakby nie mogła z nim już chwilę wcześniej czekać przed domem...

8:26
Dzwoni telefon. Mój znajomy z Polski, któremu robiłam ostatnio dużą reklamę. "Czy możesz mi ten ostateczny projekt podesłać raz jeszcze? Bo go nie ściągnąłem, a link jest już nieaktywny". "Ok, daj mi chwilę, już zejdę na dół do komputera i wyślę raz jeszcze". Wybiegam z rozgrzanej pościeli, wiem, że za chwilkę do niej wrócę. Włączam komputer, sprawdzam maile, wrzucam plik do maila, czekam aż się wyśle jedyne 23 Mb pliku. W międzyczasie witam się na gadzie z siostrą, którą zaskakuje taka pora ;). Oglądam również kota, który wlazł mi na kolana. O, nosek podrapany, widocznie wpadła pod pazura starszej. No nic, pierwsze koty za.... eeee, wróć!! Zdarza się, na pewno to nie ostatnie zadrapanie w jej życiu.

9:05
ok, plik wysłany, maile sprawdzone, farma oporządzona ;). Idziemy spać!!
Wbiegam na II piętro, wchodzę do sypialni. Kur*a. Podłoga już umyta, łóżko (materac) zaścielone, chociaż tyle razy mówiłam, że nie życzę sobie dotykania tej, jakby nie było, intymnej części mojego pokoju. Nic to, przeżyję, rozgrzebuję z powrotem pościel, odkładam wszystko, co wylądowało na materacu z podłogi, czyli pudełko chusteczek, krem, etui na okulary (kot się chce bawić okularami, więc muszę je chować :> ). Wskakuję w łóżeczko... Dup! Dup! Dup! Teściowa zaczyna sprzątać łazienkę sąsiadującą z moją sypialnią.
Noż ja pier%^*@!!!

9:15
Wyskakuję z łóżka, poprawiam pościel, z radosnymi "maciami" zbiegam na dół do mojej "piwnicznej izby", która jeszcze rok temu była moim jedynym pokojem, w tym i sypialnią. Wyciągam poduszkę, kołdrę, układam się na złożonym narożniku. Spaaaaać!

9:25
Teściowa zaczyna robić pranie. Tak, pralnia znajduje się dokładnie na przeciwko wejścia do mojej piwnicznej izby. No by sraczki dostała! ;)

Nakrywam się kołdrą i próbuję ignorować telefony odbierane w pralni, skaczącego młodego, który skacze jakoś tak idealnie nad moją głową, miauczącego kota, stukot przy myciu schodów, "chodzącą" głośno pralkę.
W czasie tych kilkuminutowych drzemek śni mi się brat Tukan i Andy (proszę pozdrowić przy okazji i niech się odezwie, skoro się tak stęsknił, że mi w sny włazi ;) ).  Poznaję również w czasie snu Radosława Pazurę, no comments

12:00
Myślę, że do 12 byłam budzona ze średnią co 15 minut. Jestem niewyspana, zła, głowa mnie boli.

Wypijam pierwszą kawę, zjadam 2 muffinki, które wczoraj o 11 w nocy upiekłam, bo miałam ochotę na coś słodkiego.
Ok, czas na prysznic.
Kur**, oczywiście ręczniki powędrowały już do prania, więc odwrót do pokoju, biorę ręczniki, pędzę do łazienki, do której wchodzi się z pralni. Jestem jedną nogą w kabinie prysznicowej, kiedy słyszę, że teściowa włącza pralkę. Rozdzieram się, żeby nie włączała pralki, bo muszę się wykąpać, bo przecież idę na popołudniu do pracy, a poza tym - bo tak!
"Aaaaa, to idziesz do pracy dzisiaj na popołudniu?". Od grudnia ubiegłego roku praktycznie co piątek pracuję po południu :>. Dobra, pranie odroczone, teściowa idzie z młodym na spacer. Cisza w domu, no bo przecież ja już wstałam, to nie trzeba się trzaskać...

Piszę bloga, wyzywam na czym świat stoi do męża przez telefon. Jest 14, już za 2.5 godziny zaczynam męczącą zmianę w pracy, która będzie trwać do 21.
Teściowa odkurza...

śpiewam sobie pod nosem piosenkę Rysia Rynkowskiego "Dobry dzień"

Dzisiaj będzie dobry dzień,
dzisiaj będzie dobry dzień.
Przestań już się jeżyć, przeżyj ten świetny dzień.
Dzisiaj będzie dobry dzień,
dzisiaj będzie dobry dzień.
Wysuń nos spod kołdry, dzień dobry
- to ja głos nadziei twej.

"don't sink the boat that you built, you built to keep afloat"

Ah, pomęczę Was jeszcze trochę Flogging Molly :)
Byłam na ich koncercie w czwartek - ja nie mogę, co za show. a takiego punkowego pogo to ja jeszcze w tym kraju nie widziałam :]

Znakomita piosenka ze świetnym teledyskiem