Smutnoty w większości

I niestety stało się to szybciej niż ktokolwiek się spodziewał - dokładnie 1,5 miesiąca po postawieniu diagnozy, dwa tygodnie temu, teściowa przegrała z rakiem płuc.
W dodatku znowu się to wszystko zeszło do kupy, to dobre i to złe. W poniedziałek i wtorek przyjechała do nas ekipa pakująca cały dobytek mój i męża, zapakowali wszystko w kartony i wielki samochód i pojechali, by spotkać się z nami w środę, 29 maja, w naszym nowym domu. Teściowa jeszcze czuła się w miarę nienajgorzej, oczywiście widać było, że choroba postępuje, ale wydawało się, że czuje się ciut lepiej niż kilka dni wcześniej. Większość wtorku przesiedzieliśmy z nią, nawet przywieźliśmy jej dużo dobrego ciasta, bo miała ochotę na słodkie... W środę wstaliśmy bardzo wcześnie, bo o 4:30 rano, bo w nocy przeszła straszna nawałnica i baliśmy się, że ta droga, którą mieliśmy jechać, będzie tak samo zalana jak kilka innych. Jako, że wyjeżdżaliśmy tak wcześnie, to nie budziliśmy teściów, jedynie zostawiłam wiadomość, że odezwiemy się później.
Przyjechaliśmy do nowego domu, odebraliśmy klucze, o 10 przyjechały nasze rzeczy, które mili panowie poustawiali odpowiednio. Ok 12 zadzwoniła teściowa, żeby zapytać jak nam to wszystko idzie, rozmawiała z moim mężem, mówiła, że nie czuje się najlepiej, ale umawialiśmy się, że w weekend do nas przyjedzie. Wszystko szło zgodnie z planem, nacieszyliśmy się domem aż do 14:30, kiedy to kupując różne rzeczy potrzebne do sprzątania odebrałam telefon od szwagra: "Magda, z mamą jest źle, pogotowie już po nią jedzie."
Jako, że wcześniej teściowa panikowała kilka razy, to nie przestraszyliśmy się aż tak bardzo, ale pozostaliśmy czujni... i dość niespokojni. Kolejny telefon odebrałam już z pogotowia, że muszą się skontaktować z najbliższą rodziną, synowa nie wystarcza. Ten telefon mnie zmiótł, bo już wiedziałam, że jest naprawdę źle.
O 16 zadzwonił teść, z informacją, że pogotowie zabrało teściową jeszcze normalnie przytomną do karetki... i niedaleko szpitala musieli robić jej reanimację, bo niespodziewanie zatrzymała się akcja serca. Reanimacja trwała aż 26 minut, udało się przywrócić akcję serca, ale niestety postawiono nas przed dokonaniem wyboru "co dalej?", bo z tej drogi tak naprawdę nie było powrotu.
Tak więc szybko wskoczyliśmy w samochód, przejechaliśmy ponownie 120 km, żeby choć jeszcze chwilę być z teściową, pożegnać się, a przede wszystkim być wsparciem dla rodziny. Teściowa zmarła w spokoju 2 dni później, w piątek, 31 maja, w wieku niecałych 57 lat...

W tej chwili znowu cieszymy się domem, ale czegoś brak w tej radości...