No to może na Ukrainę?...

Jak pewnie słyszeliście rząd kanadyjski zgodził się na wysłanie żołnierzy na teren Ukrainy. Już wiemy, że żołnierze pierwszej tury będą wysłani od nas, z Petawawy. No i teraz czekam czy mąż się na ten wyjazd załapie, bo jego nazwisko pojawia się w polecających mailach.
Już w zeszłym roku we wrześniu miał okazję polecieć do Polski, ale to było akurat w momencie, kiedy moja rodzina przylatywała i zrezygnował. Od nowego roku miał nadal potwierdzone, że są zainteresowani jego osobą i w sumie się z tego cieszyliśmy, bo to by było genialne dla jego dalszej kariery, a rzadko zdaża się, żeby na takie misje/ćwiczenia byli wysyłani żołnierze zaraz na początku wojskowej drogi. Hasło "Ukraina" cieszy nas już jednak zdecydowanie mniej. Niby wojska mają stacjonować przy granicy z Polską, no ale jednak już ta granica jest przekroczona.
No nic, teraz trzeba nam czekać co to z tego będzie. Na razie małż ściągnął sobie zestaw do nauki ukraińskiego, żeby przypomnieć sobie ten język. Kiedyś dość dobrze się nim posługiwał, bo babcia z tamtych stron.
Oj denerwuję się, denerwuję co to z tego wyjdzie. Bo w sumie z drugiej strony zawsze to mógł być Kuwejt, jak się naszej koleżance trafiło...

Wielkanoc w Wilnie... w Ontario

Zanim się wszyscy pochorowaliśmy, to było całkiem fajnie świętować w tym północnym Ontario. Jak pisałam w poprzednim wpisie jajca święciliśmy w polsko-kanadyjskim kościele w Wilnie.
Wilno jest to miejscowość założona w 1858 r., w której osiedlili się pierwsi polscy emigranci w Kanadzie i jest najstarszą tutejszą polską osadą. Znajduje się w malowniczej okolicy, przypominającej mi nasze polskie Beskidy, a może i nawet Bieszczady. Okolica ta zwie się polskimi Kaszubami, bo jakże by inaczej, przecież to oczywiste, że Wilno znajduje się na Kaszubach, nie? ;)
Wszędzie wokół znajdują się górki mniejsze i większe, z wzgórza, na którym położony jest kościół, rozlega się przepiękny widok na dolinę i znajdujące się w niej Silver Lake. Kościół pod wezwaniem Maryi Panny Królowej Polski, lub po angielsku St. Mary's Church, jest całkiem sporą budowlą, która zachwyciła mnie skromnością wnętrza. Bo polskie kościoły w Toronto i okolicach kipią złotem, a ten jest ładny i taki bardzo spokojny... a w każdym razie takie wrażenie sprawiał w Wielką Sobotę. Byłam nawet dość zdziwiona ilością osób, które zjawiły się na święceniu pokarmów, bo było nas nawet całkiem sporo. Ciekawa jestem ile z tych osób to posiadacze domków letniskowych znajdujących się w okolicy, a ilu faktycznych mieszkańców tych stron.

A na koniec kilka zdjęć z wnętrza kościoła (niestety to z ołtarzem niewyraźne i poruszone, bo na szybko... i jeszcze mi pani się ramieniem wepchała przed obiektyw ;) )


Ołtarz z obrazem Matki Boskiej
Częstochowskiej




Wileński kościół

To my, dwa łosie z koszyczkiem :]

Niezapomniane święta na dzikim zachodzie

To miały być niezapomniane święta... i w sumie były ;) W końcu w tym roku postanowiliśmy, że nigdzie na święta nie jedziemy, tylko robimy je u nas w domu. niby dla małej grupy osób, bo tylko dla mnie, małża, szwagra i szwagrowego syna, bo mamy dość rodzinnych podchodów i kombinacji.
W piątek spędziłam kilka długich godzin w kuchni, przygotowując ciasta i sałatkę, nie robiłam jakoś strasznie dużo jedzenia, ale jednak to wszystko było dość czasochłonne. W sobotę w radosnych nastrojach pojechaliśmy do kościoła do Wilna, czyli kanadyjskiego miasteczka/wsi, w której osiedlali się pierwsi polscy emigranci, a które jest tylko 45 minut od nas.
I tak aż do późnego popołudnia wszystko było pięknie i ładnie, aż nagle szwagier stwierdził, że boli go żołądek i to na pewno przez sałatkę, którą jedliśmy na obiad. Po kilku godzinach męczarni i pojenia herbatą miętową i wodą na zmianę poszedł spać i my też. Obudziliśmy się o 2 w nocy słysząc latające "kolorowe ptaki" w łazience, małż poszedł sprawdzić, czy nic bratu nie trzeba lub czy mu się nic nie stało... i już tak został, dołączając do puszczania ptaków i choroby bolącego żołądka. No to może faktycznie ta sałatka? Bo i mnie coś w brzuchu burczało... Sałatka poszła sio, bo to może majonez niedobry, zdarza się przecież...
Chłopaki na zmianę męczyli się do rana, aż do ich dwójki dołączył młody, 4. letni człowiek z problemami brzusznymi, który jednakowoż sałatki nie jadł :> Wtedy małżowi przypomniało się, że przecież przez cały poprzedzający tydzień co chwilę na zwolnienie u niego w pracy szedł ktoś cierpiący na jelitówkę czy też inną grypę żołądkową :sciana:
Tylko ja trzymałam się dzielnie, a żeby nie wkurzać współmieszkańców, to świąteczne ciasta i potrawy jadłam w kuchni :] Dopiero w poniedziałek wszyscy czuli się już dobrze i zjedliśmy świąteczne śniadanie i obiad. I było super... do wtorkowego poranka, kiedy to grypa żołądkowa dopadła mnie.
Taaaak, to były niezapomniane święta :sciana:


Przy czym twierdzę z całą stanowczością, że to klątwa rzucona przez babcię małża, za to, że nie przyjechaliśmy do rodziny :> bo oprócz "strat w ludziach" to stłukła się szklana salaterka, szklanka, a w poniedziałek jak małż nalewał do szklanego dzbanka na herbatę wrzątek i tylko usłyszeliśmy głuche "puk". Jak podniósł dzbanek do góry, żeby zobaczyć gdzie to pęknięcie, to na blacie zostało całe denko od dzbanka a my mieliśmy powódź wrzącej herbaty pod czajnikiem i ekspresem do kawy... :sciana: