Się zirytowałam wczoraj

Notka ze szczególnymi pozdrowieniami dla męża, który już zna adres bloga - niby mówi, że nie czyta, ale jakby przypadkiem to czytał, to będzie wiedział, że to taka dedykacja :P

Jak kiedyś wspominałam tutaj, oprócz tego, że pracuję jak głupia w sklepie, to jeszcze prowadzę fantastyczną, prawie nikomu nieznaną jednoosobową firemkę graficzną. Siedziba firmy znajduje się w piwnicznej izbie, w moim pokoju, przy stole kuchennym i zaraz obok telewizora. O kilku lat zajmuję się przede wszystkim projektowaniem plakatów i zaproszeń dla organizacji polskich weteranów, oraz od tego roku dla jednego szczepu ZHR.
Na wiosnę dostałam ogromne zlecenie obsługi graficznej wielkiej imprezy poświęconej pamięci ofiar Katynia. Temat dość modny, ale tutaj wszystko jest naprawdę profesjonalnie zorganizowane, łącznie z tym, że zostały posadzone pierwsze w Kanadzie Dęby Pamięci, zostały zaproszone rodziny ofiar.
Moim zadaniem było zrobić sensowny plakat (wyszedł taki, z którego jestem ogromnie dumna, zwłaszcza, że w torontońskiej polonii plakaty są zazwyczaj okropne) oraz przypinki, zaproszenia i tablice, na których zamieszczona była historia każdej z osób, dla której był poświęcony dąb.  Tak dowiedziałam się jak wielu żołnierzy, którzy zginęli w Katyniu, przed wojną mieszkało w Kanadzie. Bardzo ciekawa historia, jakby ktoś chciał się zapoznać z jej częścią, to służę informacjami o tutaj

tutaj zapraszam do obejrzenia plakatu - plakat zrobiony na tle pomnika pamięci ofiar katyńskich, który znajduje się w Toronto
a tutaj możecie zobaczyć zaproszenie:

To było na wiosnę, od tego czasu co jakiś czas dostaję informację o nowych pomysłach, robię drobne robótki, itd.
Wczoraj odebrałam telefon od mojego zleceniodawcy z ZHR, że w listopadzie będzie zorganizowany wielki bankiet, na którym będą zbierane datki na kolejne Dęby Pamięci i na ten bankiet dostanę podwójne zaproszenie dla mnie i małża, jako dla vip-ów (pewnie jedni z 100 vipów, ale to nic). Wiadomość ta wywołała uśmiech na mojej twarzy i od razu trochę lepiej się poczułam.
Aż do momentu, kiedy nie powiedziałam tego mężowi i zaczęło się tradycyjne "taaak, Ty to mnie musisz w jakieś beznadziejne i głupie rzeczy wkopać" i tym podobne marudzenia.
Oczywiście opierdzieliłam od razu, że jakby nie było, to jest moja praca i dzięki tej pracy mamy dodatkowe pieniądze na koncie. Ale nie powiem, że nie zrobiło mi się przykro. Ja wiem, że on jest anarchistyczną duszą, która nie lubi oficjalnych imprez, ale no niestety, od czasu do czasu żonę powinien wspierać. Mam taką dodatkową pracę, a nie inną, i od czasu do czasu  muszę "bywać". I, szczerze mówiąc, nie przeszkadza mi to za bardzo. A bywać muszę, bo jak się nie będę pokazywać na imprezach ważnych dla moich zleceniodawców, to w końcu stwierdzą, że mam ich w nosie, i znajdą sobie kogoś innego.
Niby później mąż przestał marudzić i bulgotać na to, że trzeba się wbić w garnitur, ale jednak nadal mi jakoś tak... mam wrażenie, nie po raz pierwszy zresztą, że moja praca jest mało ważna i nie czuję takiego wsparcia, jakie czuć powinnam. Niby to się zdarza od czasu do czasu, ale jednak nie jest to fajne, zwłaszcza, że nie mam tutaj za bardzo żadnej innej osoby, na której wsparcie bym mogła liczyć. Ech, życie samotnego emigranta jest do bani.

5 komentarzy:

  1. Sisterku, spokojnie, trzy oddechy i rozważ takie zastępstwo http://www.angelic-scarlett.com/keanu-reeves.jpg - dodam, że to Kanadyjczyk ;>
    Szwagier, pozdrowienia :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślisz, że pójdzie ze mną na imprezę polonijną? Bo rozważać nie ma czego, ot, przedstawię jako kuzyna lol

    OdpowiedzUsuń
  3. dawaj, zmontujemy Ci liczną rodzinę, mamy jeszcze kilku kuzynów do obsadzenia: Luke Perry, Dan Aykroyd, Brendan Fraser, Jason Priestley i inni ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. ihihihihi ok, trzeba tylko teraz znaleźć ich adresy i inne nr telefonu, no i dowiedzieć się czy nie mają zazdrosnych żon/dziewczyn/kochanek/mężów ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mój mąż generalnie uważa, że to co ja robię to jest nic nie robienie. Ale to ciężki przypadek. Wyjątkowo. W sensie kopanie łopatą jest robotą, siedzenie przy kompie nie.
    Myślę, że Twój tylko oficjalności ciężej znosi :)

    OdpowiedzUsuń