Kanadyjskie dzieci i ich rodzice

Przy okazji marudzenia siostrze na świat najbliższy doszłam do wniosku, że to, co jej napisałam, jak już poszła spać, idealnie nadaje się jako wpis na bloga.

I oto jest madziarkowe marudzenie (to tylko jego jedna część, bo druga nienadaje się do publicznej publikacji):

Tutaj jest taka przerażająca mnie mania, że dziecko już około 3letnie wpycha się w tryby machiny zwanej "zajęcia dodatkowe".

Na te zajęcia składają się lekcje tańca, piłki nożnej, hokeja, gimnastyki, sztuk walki, 3 dodatkowych języków obcych, gry na 4 instrumentach, yogi, a do tego w przypadku Polaków - polska szkoła co sobotę. nie zapominajmy również o zuchach czy innych skautach. I tak dziecko w wieku szkolnym wraca do domu ok. 20 po tych wszystkich zajęciach, żeby na drugi dzień powtórzyć wszystko od nowa.
Znam dzieci, które w ten sposób mają zagospodarowane 6 dni w tygodniu, od rana do wieczora. Później często rodzice się dziwią, że dzieci są zmęczone i marudne i na drugi dzień nie chcą wstać.

do tego jak dzieć podrośnie, czyli w wieku jakiś 13 - 14 lat, wysyła się go ze szkoły na obóz dla "future leaders", które dla mnie, od kiedy usłyszałam różne opowieści rodziców dzieci uczestniczących w tych obozach, nie różnią się prawie niczym od spotkań sekty :>. Z drobnym praniem mózgu włącznie.
i jakoś przy tych wszystkich zajęciach dodatkowych nikt nie pomyśli o tym, że, kurcze, dziecko nie ma czasu być po prostu dzieckiem.

Oczywiście nie jestem przeciwniczką dodatkowych zajęć, ale bez przesady. Choć może mnie to dziwi dlatego, że dzieci swoich jeszcze nie mam. Być może jak je będę mieć, to też wpadnę w tą machinę. Ale mam nadzieję, że znajdzie się wtedy ktoś, kto krzyknie do mnie "prrrrr, szalona"



3 komentarze:

  1. Masz rację, nie zgodzę się z tym, że to obserwacja dotycząca dzieci kanadyjskich. W PL też tak jest. Ograniczane tylko chyba zasobnością portfela. I mając dziecko trudno się temu oprzeć. Bo może odbierzemy mu jakieś szanse...

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak, pewnie masz rację, w Polsce dawno nie byłam, a większość moich znajomych, nawet jak ma dzieci, to nie ma za bardzo możliwości wysłać ich na żadne zajęcia, lub mooooże na jedne.
    Za to tutaj faktycznie jest to bardzo ułatwione, czasami nie aż tak drogie (oczywiście jak się podliczy wszystkie te zajęcia razem + wszystko, co jest do nich potrzebne, to przydałaby się jeszcze jedna pensja).
    W tym wpisie bardziej chciałam pokazać, że może czasami warto się zastanowić, czy w tej pogoni "bo może mu się coś odbierze", nie odbiera mu się też części dzieciństwa i tego, że też by mu się przydało kiedyś odpocząć. Może niekoniecznie musi mieć zajęcia codziennie po szkole, w 3 różnych miejscach, na które się pędzi z wywieszonym językiem, a dziecko po powrocie do domu nie ma siły na nic, poza szybkim zjedzeniem czegoś i pójściem spać. Czasami nawet jedzenie jest gdzieś na mieście, a śpiącego dzieciaka trzeba wnieść do domu z samochodu (koleżanka nie raz tak swojego małego hokeistę wnosiła)

    OdpowiedzUsuń
  3. HA! Czyli wszędzie trwa wyścig szczurów, nie tylko tutaj. Z jednej strony dobrze wiedzieć, z drugiej zaś żal dzieciaków.

    OdpowiedzUsuń