Niezapomniane święta na dzikim zachodzie

To miały być niezapomniane święta... i w sumie były ;) W końcu w tym roku postanowiliśmy, że nigdzie na święta nie jedziemy, tylko robimy je u nas w domu. niby dla małej grupy osób, bo tylko dla mnie, małża, szwagra i szwagrowego syna, bo mamy dość rodzinnych podchodów i kombinacji.
W piątek spędziłam kilka długich godzin w kuchni, przygotowując ciasta i sałatkę, nie robiłam jakoś strasznie dużo jedzenia, ale jednak to wszystko było dość czasochłonne. W sobotę w radosnych nastrojach pojechaliśmy do kościoła do Wilna, czyli kanadyjskiego miasteczka/wsi, w której osiedlali się pierwsi polscy emigranci, a które jest tylko 45 minut od nas.
I tak aż do późnego popołudnia wszystko było pięknie i ładnie, aż nagle szwagier stwierdził, że boli go żołądek i to na pewno przez sałatkę, którą jedliśmy na obiad. Po kilku godzinach męczarni i pojenia herbatą miętową i wodą na zmianę poszedł spać i my też. Obudziliśmy się o 2 w nocy słysząc latające "kolorowe ptaki" w łazience, małż poszedł sprawdzić, czy nic bratu nie trzeba lub czy mu się nic nie stało... i już tak został, dołączając do puszczania ptaków i choroby bolącego żołądka. No to może faktycznie ta sałatka? Bo i mnie coś w brzuchu burczało... Sałatka poszła sio, bo to może majonez niedobry, zdarza się przecież...
Chłopaki na zmianę męczyli się do rana, aż do ich dwójki dołączył młody, 4. letni człowiek z problemami brzusznymi, który jednakowoż sałatki nie jadł :> Wtedy małżowi przypomniało się, że przecież przez cały poprzedzający tydzień co chwilę na zwolnienie u niego w pracy szedł ktoś cierpiący na jelitówkę czy też inną grypę żołądkową :sciana:
Tylko ja trzymałam się dzielnie, a żeby nie wkurzać współmieszkańców, to świąteczne ciasta i potrawy jadłam w kuchni :] Dopiero w poniedziałek wszyscy czuli się już dobrze i zjedliśmy świąteczne śniadanie i obiad. I było super... do wtorkowego poranka, kiedy to grypa żołądkowa dopadła mnie.
Taaaak, to były niezapomniane święta :sciana:


Przy czym twierdzę z całą stanowczością, że to klątwa rzucona przez babcię małża, za to, że nie przyjechaliśmy do rodziny :> bo oprócz "strat w ludziach" to stłukła się szklana salaterka, szklanka, a w poniedziałek jak małż nalewał do szklanego dzbanka na herbatę wrzątek i tylko usłyszeliśmy głuche "puk". Jak podniósł dzbanek do góry, żeby zobaczyć gdzie to pęknięcie, to na blacie zostało całe denko od dzbanka a my mieliśmy powódź wrzącej herbaty pod czajnikiem i ekspresem do kawy... :sciana:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz