Jesień...

Jesień dotarła na dzikie lądy. Jest szaro, buro i ponuro, no i jak zwykle kichająco. Niestety każda zmiana pory roku, może oprócz tej wiosna/lato, jest u mnie przypieczętowana zapaleniem zatok i głosem jak u 60-letniego czarnego bluesmana. Szlag by to...
Przypuszczam, że może nie byłabym jeszcze tak zaziębiona, gdyby nie to, że najpierw:
- w czwartek wzięłam moją ulubioną kąpiel w bardzo bardzo bardzo gorącej wodzie przy lekko otwartym oknie :>
- w piątek już byłam trochę zasmarkana kiedy pojechaliśmy na koncert. Przed koncertem siedzieliśmy z jedynym palaczem z naszej trójki na zewnątrz klubu. Już było dość chłodno, a ja miałam ubraną cienką pseudoskórzaną kurtkę, a sweter miałam przewiązany w pasie, bo mi się go nie chciało ubierać... Taka duża, a taka gupia i się chyba nigdy nie nauczy ;)
- wczoraj już z zawalonymi zatokami pojechałam na imprezę urodzinową małżowej chrześnicy. Pojechałam ubrana m.in. w spódnicę i sandałki (bo nie mam żadnych w miarę eleganckich butów, które nie byłyby sandałkami albo kozakami :> ), no bo przecież "na pewno przy 16 stopniach ciepła nie zrobią imprezy urodzinowej w ogrodzie". Oczywiście, że zrobili. Dawno nie miałam tak skostniałych z zimna nóg. Pocieszałam się tylko tym, że na szczęście nie tylko ja ;).
Efekty są takie, że rano zadzwoniłam do pracy i swoim "aksamitnym" głosem oznajmiłam, że niestety nie mogę przyjść na dodatkowe godziny do pracy, bo nie chcę, żeby mnie rozłożyło jeszcze bardziej. Oraz to, że już przynajmniej 3 osoby z wczorajszej imprezy są chore :] Normalnie żyć, nie umierać ;)


A tymczasem pokażę Wam, co to jeszcze czytacie, jakie piękne niebo było tydzień temu o zachodzie słońca nad dziką krainą


Dawno takich cudów nie widziałam, przy okazji mało nie spaliłam chałupy, bo biegnąc z aparatem, żeby zrobić zdjęcia, zostawiłam na piecu podgrzewający się olej. Na szczęście przypomniałam sobie jeszcze zanim się zaczęło jarać, trochę się tylko dymiło. Brawo dla tej pani...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz